fbpx

Epidemia koronawirusa COVID-19, która dotknęła wszystkie kraje Unii Europejskiej, oraz idący za nią kryzys związany z unieruchomieniem gospodarki, sprawiły, że w wielu kra-jach większość firm działających na rynku krajowym i wspólnotowym stanęła na skraju bankructwa. W pierwszej chwili dotknęło to przede wszystkim branże dotknięte obostrze-niami: turystykę, gastronomię, hotelarstwo, transport – aktualnie kryzys rozszerza się na coraz szerszą skalę. Jest tak przede wszystkim dlatego, że na rynkach europejskich firmy nie działają indywidualnie, tylko są ze sobą powiązane siecią zależności. Jeżeli restau-racja przestaje móc przyjmować klientów, przestaje kupować półprodukty w hurtowniach. Te przestają kupować u producentów. Producent i hurtownia nie zamawiają już usługi spedycyjnej, a firma spedycyjna nie ma już potrzeby powiększać floty, więc nie kupi no-wych samochodów. W efekcie kryzys dotyka nie tylko branżę bezpośrednio dotkniętą rządowymi restrykcjami, ale wszystkie branże z nią powiązane, bezpośrednio i pośred-nio.

Jest to przepis na ogólny kryzys i wszyscy wiemy, że taki kryzys się już zaczął, zarówno w Polsce, jak i na całym świecie – niektóre szacunki mówią już, że w samych Chinach mamy w tym momencie 80 milionów bezrobotnych. Lawinowy wzrost bezrobocia odno-towano też w większości krajów UE. W odpowiedzi na opisane zjawiska, rządy praktycz-nie wszystkich krajów Unii Europejskiej zdecydowały się uruchomić programy pomoco-we dla lokalnych przedsiębiorców. Zrobiła to również Polska.

Takie programy różnią się zarówno skalą, jak i wielkością przeznaczonych na nie środ-ków. Do poniedziałku 18 maja 2020 roku, Komisja podjęła 124 decyzje, w ramach któ-rych zatwierdziła 160 różnych działań zgłoszonych przez państwa członkowskie i Wielką Brytanię. Całkowity budżet tych działań to blisko 2 biliony euro. Połowę tej kwoty, czyli ponad bilion (czyli tysiąc miliardów) euro wyda na pomoc swoim przedsiębiorcom rząd Niemiec. Francja (2. miejsce) wyda 17 procent całej zatwierdzonej przez Komisję pomo-cy; Włochy –15,5 procent, Wielka Brytania – 4 proc., a Polska za 2,5 procent – mniej niż ponad trzy razy mniejsza Belgia (3 procent) i 20 razy mniej niż Niemcy. Nic dziwnego, że według wielu przedsiębiorców taka pomoc jest tylko kroplą w morzu potrzeb.

Pomoc, jaką państwo polskie przewidziało dla przedsiębiorców w ramach tzw. tarczy an-tykryzysowej to m.in. zwolnienie części firm z danin typu składki ZUS, program zapewnia-jący płynność mikroprzedsiębiorstwom oraz małym i średnim firmom (szacowany koszt: 16,6 mld euro), wsparcie dla firm mających problemy z dostępem do kapitału (22 mld euro); dotacje i zaliczki zwrotne współfinansowane przez europejskie fundusze struktu-ralne (700 mln euro); program pożyczek i gwarancji dla przedsiębiorstw (500 mln zł) oraz zbliżony kosztowo program dotacji na pokrycie odsetek od pożyczek dla firm.

Jak widzimy, rządową pomoc dla firm w Polsce charakteryzuje fakt, że – jeśli odliczyć postojowe dla mikroprzedsiębiorców – ma ona przede wszystkim charakter doraźny. Po pierwsze, rząd wziął na siebie część relatywnie w Polsce wysokich danin, jak również część kosztów zatrudnienia. Robiąc tak, przynajmniej częściowo zamroził gospodarkę w stanie z marca 2020, tak jakby liczył, że pewnego dnia – w czerwcu, sierpniu czy listopa-dzie – koronawirus cudownie zniknie i wszystko wróci do normy. W międzyczasie część firm i część pracowników nie mogących pracować otrzymała postojowe – quasi zasiłek mający zapewnić ludziom i firmom przeżycie przy drastycznie obniżonych dochodach. Dla większych podmiotów uruchomiono rozmaite programy pożyczkowe, których celem jest zapewnienie firmom utrzymania płynności.

Nie trzeba być jednak przedsiębiorcą, by widzieć, że zarówno skala tych programów, jak i sumy przekazane firmom nijak się mają do strat, jakie firmy ponoszą za sprawą unieru-chomienia gospodarki i zmiany zachowań klientów. Jak doniósł 22 kwietnia 2020 roku Business Insider, straty polskiej gospodarki w związku z koronawirusem to 2 miliardy zło-tych dziennie. Jeśli kryzys potrwa do czerwca (a wszystko wskazuje na to, że jest to op-tymistyczny szacunek), Polska gospodarka straci ponad 200 miliardów złotych – to tak, jakby każdemu obywatelowi w wieku produkcyjnym zabrano 10 tysięcy złotych. Są to zawrotne kwoty i jasne, że żadne państwo nie będzie w stanie zrekompensować swoim przedsiębiorcom wszystkich tego typu kosztów. Sęk w tym, że Polska nie tylko przezna-cza na ratowanie swoich przedsiębiorstw mniej niż sąsiedzi, ale całą pomoc przeprowa-dza bardzo nieudolnie.

Przykładem tego jest jeden z instrumentów wsparcia w ramach ogłoszonej w marcu tar-czy antykryzysowej: niskooprocentowane pożyczki dla mikrofirm w wysokości do 5 tysię-cy złotych. Wsparcie, które w istotny sposób może wpłynąć na kondycję finansową tylko najmniejszych podmiotów, i tak cieszy się ogromnym zainteresowaniem przedsiębiorców – do 8 maja 2020 do urzędów pracy wpłynęło 843 172 wniosków o te środki. Z tej liczby pozytywnie rozpatrzono (udzielając pożyczki) 390 950 wniosków (46 procent), dzięki czemu – jak informuje Ministerstwo Rozwoju – na konta mikrofirm trafiła kwota 1 947 374 039 zł. Teoretycznie wygląda to bardzo dobrze, problem jednak w tym, że 54 proc. wciąż czeka na pozytywną decyzję, a tymczasem w miastach takich jak Warszawa czy Łódź… zabrakło w Urzędach Pracy ludzi do obsługi wniosków. Prezydent warszawy Rafał Trza-skowski skarżył się nawet, ze przy aktualnym stanie kadrowym, przetworzenie wszystkich wniosków, jakie zalały warszawski Urząd Pracy może zająć 4 lata!

I to ostatnie chyba najlepiej charakteryzuje polskie podejście do kryzysu koronawirusa i wspierania przedsiębiorczości: pełne dobrej woli, ale chaotyczne i nieprzemyślane. W efekcie takich działań wielu przedsiębiorców czuje się dziś oszukanych przez rząd i jeź-dzi na kolejne protesty. Ponieważ ludzi takich będzie przybywać, poradzenie sobie z kry-zysem może stanowić największe wyzwanie dla polskiego rządu (i całego polskiego państwa) w dwudziestym pierwszym wieku.